Między ciszą a ciszą...

Jeszcze trochę, jeszcze niecałe 4 godziny i nastanie nam cisza wyborcza. Coraz częściej mawia się, że to przeżytek, że w dobie Internetu cisza wyborcza jest fikcją. A ja Wam się przyznam, że tę ciszę wyborczą lubię. Ta sobota przed wyborami to taki spokojny dzień, można bez obaw włączyć telewizor, poprzeglądać newsy w sieci. I nie ma strachu, że gdzieś nam wyskoczy kandydat i zacznie obiecywać czego to on nie zrobi. Albo jego trolle spamujące wszelkie możliwe fora i przekonujące jaki on jest super, a reszta be.

Podczas kończącej się kampanii miałem sporo szczęścia - w firmie było tyle pracy, że udało mi się szczęśliwie uniknąć tego zgiełku wyborczego. Do domu wracałem późno i zamiast oglądać telewizję, czy siedzieć w sieci, wolałem poczytać książkę. Co prawda ucierpiał na tym ten blog, ale przynajmniej nerwy miałem spokojniejsze ;)

Nie żebym nie interesował się polityką. Wręcz przeciwnie, interesuję się i to nawet bardzo. Popieram swojego kandydata na prezydenta odkąd tylko ten ogłosił, że będzie startować. Nie potrzebowałem całej tej kampanii aby się utwierdzić, że będę na niego głosować. Nie ważne kto to, moja sprawa. Kto wie na kogo głosować, ten głosuje. Kto nie ma na kogo - nie głosuje. A ten kto się waha, może sobie pooglądać spoty, poczytać relacje z kampanii. Warto tylko pamiętać, że kampania wyborcza przypomina trochę kampanię reklamową. Na przykład proszku do prania. Wybieramy proszek, który ma nam wyprać koszule, a nie (jak usiłują nam wmówić marketingowcy) uczynić naszą rodzinę szczęśliwą.

A teraz delektujmy się ciszą :)