Spróbuję pobawić się Instagramem

Spróbuję pobawić się Instagramem
Właściwie, dlaczego nie? Codziennie w kieszeni mam smartfona z aparatem lepszym niż moja wysłużona cyfrówka. Jak zobaczę coś interesującego, to robię zdjęcie, którym można się podzielić ze światem. A nie każde od razu trzeba wrzucić na bloga. Niech będzie, założyłem sobie konto na Instagramie i wrzuciłem kilka zdjęć. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Jeśli macie ochotę, to TUTAJ jest mój profil, można obserwować, lajkować, komentować. Będą koty, widoczki i różne takie :)
Read More

Samotny Krzyżowiec

Samotny Krzyżowiec
Marek Orłowski - w połowie Polak, w połowie Macedończyk, absolwent ASP, przedsiębiorca, pewnego razu napisał książkę, która mnie zachwyciła. Ale zacznijmy od początku - kilka lat temu Marko Szapkarow-Orłowski (bo tak właściwie nazywa się autor) uległ poważnemu wypadkowi. Przez długi czas był przykuty do łóżka i poświęcał wiele czasu na czytanie, a że średniowiecze, szczególnie wyprawy krzyżowe to jego pasja, postanowił też coś napisać. Pod wpływem przeczytanych książek, a także Biblii i Koranu powstała trylogia "Samotny Krzyżowiec". Póki co przeczytałem dwie części - "Miecz Salomona" i "Ścieżki Przeznaczenia" i już nie mogę doczekać się trzeciej.

"Samotny Krzyżowiec" to historia Rolanda z Montferratu, zwanego Czarnym Rycerzem. Roland jest krzyżowcem, który swoją służbą w Ziemi Świętej chce odkupić śmiertelny grzech ukochanej. Pewnego dnia zaprzyjaźnieni z nim Templariusze proponują mu udział w tajnej misji do Starca z Gór - przywódcy tajemniczej i niebezpiecznej sekty asasynów. Stawką jest zwycięstwo chrześcijan nad Saladynem. W tle pojawia się mityczny miecz wykuty dla króla Salomona oraz Arka Przymierza.

Trylogia jest debiutem Marka Orłowskiego i muszę przyznać, że od samego początku autor trzyma wysoki poziom. Akcja wciąga od pierwszych stron, zaś skrupulatnie zarysowane tło historyczne i mitologiczne sprawia, że czytelnik wpada w świat wypraw krzyżowych i aż nie chce mu się wrócić do XXI wieku. Ciekawostką jest także swoista ewolucja fabuły - początkowo mamy powieść historyczną, jednak w miarę czytania zmienia się ona w fantasy. Z tego, co udało mi się wyczytać w zapowiedziach, w trzeciej części akcja przeniesie się całkowicie do fantastycznego, obcego świata. Jeśli jeszcze nie czytaliście, polecam, bo warto. Mam nadzieję, że autor nie poprzestanie na przygodach Rolanda i wkrótce napisze kolejną powieść.
Read More

Jacobsen w Gdańsku

Jacobsen w Gdańsku
Podczas kilkudniowej wizyty w Gdańsku, przy okazji tradycyjnego łażenia po jednym z moich ulubionych miast, odkryłem fajną knajpkę. Robiłem się już głodny, a większość knajp na Starym Mieście zwyczajnie mnie odstraszała - czy to cenami, czy to wystrojem. I nagle trafiłem na lokal, który nazywa się jak moje ulubione piwo. Co prawda duńskiego Jacobsena tam nie było, ale lokal... spodobał mi się.
Z początku, po wejściu do środka, można odnieść wrażenie, że działał tam szaleniec z paletą farby i dziesiątkami porcelanowych figurek. Ale w tym szaleństwie jest metoda - restauracja ma niepowtarzalny klimat. Intrygujący, tak, że nie można oderwać wzroku od ścian. Co prawda mógłbym się trochę przyczepić do długości oczekiwania na obsługę, ale zrekompensował mi to rewelacyjny żurek, a potem (jak to nad morzem) na prawdę dobra ryba. Obsługa miła, ceny niezbyt wygórowane. Polecam. Lokal znajduje się na ul. Świętojańskiej, obok bramy prowadzącej nad Motławę.
Read More

Piwo Kołobrzeskie!

Piwo Kołobrzeskie!
Kołobrzeskie to moja ostatnia pamiątka, którą sobie przywiozłem z tegorocznych wakacji. Choć tym razem, będąc nad morzem, dokładnie wiedziałem co kupuję. Dwa lata temu po raz pierwszy spróbowałem Kołobrzeskiego, więc kiedy w tym roku padła decyzja, żeby oprócz wypadu w góry, wyskoczyć jeszcze na weekend nad morze, decyzja była jedna - tam, gdzie sprzedają Kołobrzeskie. Tak trafiłem do Mrzeżyna, gdzie opiłem się jak bąk :)

Ale do rzeczy. Piwo cieszy oko i podniebienie. Oko cieszy ciemną (wybrałem taki wariant) czekoladową barwą i gęstą pianą, która smakuje karmelowo. Samo piwo jest delikatnie słodkie, z ledwie wyczuwalną nutą goryczy. Nie wiem jaką wodę mają mieszkańcy Kołobrzegu w swoich kranach, ale ta, z której korzysta browar musi być świetna, bo to się czuje.

Ciemne Kołobrzeskie jest świetnym piwem na nieco chłodniejszy wieczór - czy to pod namiotem, czy to już we wrześniu, gdy Słońce zaczyna zachodzić coraz prędzej.

Polecam, piwo na 5.
Read More

Finał "Samozwańca"

Finał "Samozwańca"
Miesiąc temu zachwycałem się pierwszym tomem "Samozwańca" Jacka Komudy. Przez następne tygodnie czytałem kolejne tomy, aż dziś doszedłem do finału całej opowieści. Jak zakończyło się panowanie Dymitra I Samozwańca wie każdy, kto nie przespał lekcji historii. To jak to panowanie wyglądało to już jest mniej wiadome, no chyba, że ktoś miał w szkole ambitnego historyka. Jeszcze ciekawsze było zachowanie polskich Panów Braci - bardziej przypominających współczesnych kiboli na wyjazdowym meczu ulubionej drużyny niż szlachetnych Sarmatów. A to panowanie i szaleństwo szlachty bardzo dokładnie pokazuje nam właśnie Komuda.

Ale wielka historia jest tu tylko tłem, najważniejsze są losy Jacka Dydyńskiego. Jacek, dumny szlachcic, pełen przysłowiowej fantazji przebywa długą drogę. Nie tylko w sensie geograficznym, ale również w swoim życiu. Popada w kłopoty i wydostaje się z nich. Poznaje smak zdrady, ale przekonuje się też o przyjaźni. Czy uda mu się odnaleźć stryja? A jeśli nie, to czy trafi chociaż na ślad krewnych i będzie w stanie zmazać ciężki grzech ojca, który przed laty wydał Moskalom własnego brata? Ja to już wiem, ale nie zdradzę jak ta historia się skończyła. Szczerze polecam wszystkie cztery tomy "Samozwańca", zaznacie moskiewskiego mrozu, poczujecie ból knuta, ale poznacie też smak ust Anastazji... Brzmi ciekawie? To czytajcie, bo warto :)
Read More

O sklepikach szkolnych

O sklepikach szkolnych
Przyznam, że temat zakazu sprzedaży słodyczy w szkolnych sklepikach jakoś mało mnie obszedł. Szkołę skończyłem dawno temu, dzieci nie posiadam, więc była to dla mnie taka ciekawostka. Coś tam napisali w sieci, ktoś dzieciaty w pracy o tym wspomniał i tyle. Zakazali, to zakazali. Co mnie to obchodzi...

Tylko, że dzisiaj zdarzyło się coś, co mnie zastanowiło. Podjechałem na stację benzynową, dopiero potem zorientowałem się, że w pobliżu jest szkoła. Zatankowałem i poszedłem zapłacić. Chwilę stałem w kolejce, kiedy odezwała się do mnie dziewczynka, może dziesięcioletnia: "Przepraszam, czy przepuści mnie pan? Muszę do szkoły." Jasne, przepuściłem i zobaczyłem, że mała wykłada na ladę kilka batoników, colę i coś tam jeszcze. Jeszcze zapytała się sprzedawcy, czy starczy jej na to 20 złotych. Kiedy powiedział, że tak, wyraźnie się ucieszyła (aż podskoczyła z radości). Zapłaciła i pobiegła. Przy okazji przebiegła komuś przed maską - całe szczęście, że nikt nie rozwija wielkich prędkości koło dystrybutorów. Potem widziałem tylko jak przebiegła ulicę - nie jakąś mocno ruchliwą, ale jednak dość często uczęszczaną (dwa pasy, tory tramwajowe).

I tak sobie pomyślałem, że rozumiem potrzebę odchudzania dzieciaków, rozumiem, że powinny odżywiać się zdrowo, a batoniki i chipsy to puste kalorie, cukrzyca i nadwaga. Ale skoro dzieciaki i tak znajdą sposób na zakup słodyczy, bo pokusa ich jedzenia jest taka duża, to może niech już kupią tego batona w szkole? Już chyba lepiej, żeby robiły zakupy na terenie szkoły a nie latały po ulicach, a potem pędziły przez ulicę, żeby zdążyć przed dzwonkiem? Bo tylko na podstawie tego, co widziałem dzisiaj, jestem gotów stwierdzić, że z tym zakazem będzie tak jak z marihuaną - niby nie wolno, ale ten kto chce i tak ją zdobędzie, tylko w trochę bardziej niebezpieczny sposób.
Read More