Jedwabnik

Jedwabnik
Nareszcie udało mi się dorwać do Jedwabnika. Cóż, książkę kupiłem na prezent Nicponiowej, więc głupio było tak się od razu rzucać do czytania. Musiałem poczekać aż sama przeczyta. Kiedyś dostała ode mnie Wołanie Kukułki, które po jakimś czasie sam przeczytałem i tak mi się spodobało, że kiedy tylko w księgarniach pojawił się Jedwabnik, wiedziałem, że muszę go mieć (świnia ze mnie - kupiłem żonie książkę, na którą sam miałem ochotę).

Przyznaję, że bardzo podoba mi się styl pisania Roberta Galbraitha. Dobra, dobra, wiemy kto jest autorem, jeszcze raz: Przyznaję, że bardzo podoba mi się styl pisania J.K. Rowling. Jakoś ominął mnie cały ten szał z Harrym Potterem, kiedy pojawiały się kolejne tomy o czarodzieju, ja uznałem, że jestem trochę na to za stary i zatopiłem się w Tolkienie i Sapkowskim. Dlatego styl pisania autorki poznałem dopiero przy Kukułce. A styl ten jest świetny, lekki, do tego dodajmy jeszcze wciągającą fabułę i człowiek sam nie zauważa, że jest północ, przeczytał już pół powieści. I chętnie by poczytał dalej, ale przed 6 rano musi wstać, bo do pracy...

Już czytając Wołanie Kukułki zafascynowałem się postacią Cormorana Strike'a, przyznaję, że trochę się obawiałem, czy w kolejnym tomie nie okaże się on tak samo potłuczony jak w pierwszym, bo byłoby to nużące. Na szczęście, bohater powoli wylizuje się z ran, już nieco pewniej stąpa po ziemi (choć robi to na jednej nodze), a jego relacje z ludźmi, w tym z asystentką Robin stają się coraz ciekawsze. Tak samo dobrze oceniam większy udział Matthew - narzeczonego Robin. Te relacje dodają smaczku całej historii, świetnie się to czyta i o ile w wielu kryminałach prywatne problemy bohaterów najczęściej mnie wkurzały (czy to w książkach, czy to w filmach), to u Rowling sam nie zauważyłem kiedy się wciągnąłem, a jedna z rozmów Cormorana z Robin w pubie wciągnęła mnie nawet bardziej niż to, co miał jej do powiedzenia w związku z prowadzoną sprawą.

Śledztwo prowadzone przez Cormorana jest wciągające, zaginął niezbyt utalentowany pisarz, którego ostatnia książka wywołała wściekłość w światku literackim. Same postaci - pisarz Owen Quine i jego rodzina (ludzie, delikatnie mówiąc, odpychający) również są stworzeni bez zarzutu. Są fajną przeciwwagą na młodych, pięknych i bogatych celebrytów z pierwszej powieści. Jest tylko jedno, małe ale... mam problem z Bombyx Mori - powieścią, która stała się przyczyną całego zamieszania. Domyślam się, że pisząc tę książkę w książce, Rowling chciała pokazać jak beznadziejne było to dzieło. Książka ta miała być założenia czymś obrzydliwym i obrazoburczym, ale wygląda na to, że autorka nie umie pisać książek słabych na siłę. Coś, co miało być beznadziejne wyszło po prostu banalne, kiedy Cormoran czytał rękopis (a ja razem z nim) wydawało mi się, że od tych "przygód Bombyxa" boli mnie kikut nogi. A w przeciwieństwie do Cormorana nogi mam dwie.

Pomimo wszystkich okoliczności (wyjaśnienia sprawy), mam wrażenie, że Bombyx Mori jest zbyt słaby, aż niewiarygodny. Fakt, miał odrzucać, ale odrzucił mnie tak bardzo, że gdyby śledztwo prowadzili inni bohaterowie, to mógłbym przerwać dalszą lekturę. Całe szczęście, że są Cormoran i Robin, bo pomimo chwilowego zniechęcenia, wiedziałem, że są oni "gwarancją jakości". Kto wie, może gdyby nie te świetnie skonstruowane postaci, porzuciłbym Jedwabnika, bardzo możliwe, że przerwałbym go jak tylko detektyw skończył czytać Bombyx Mori. Dla tych dwojga postanowiłem czytać dalej i już po kolejnych kilkunastu stronach wiedziałem, że warto. Liczę na kolejne części, na dalsze losy bohaterów i kolejne sprawy.
Read More

I jeszcze jeden wpis o Litwinach

I jeszcze jeden wpis o Litwinach
Przez ostatnie dwa dni żartowaliśmy na blogu z litewskich komentarzy, według których Polska to kraj mlekiem i miodem płynący, a nasz rząd jest po prostu wspaniały. Teraz czas wyjaśnić na poważnie, dlaczego Litwini masowo robią zakupy w Suwałkach. Powód jest jasny - na Litwie jest drogo. Czy winne jest temu Euro? Nie zupełnie, oczywiście wprowadzenie Euro 1 stycznia stało się powodem do podniesienia cen przez producentów, czy sprzedawców, ale i bez tego na Litwie było drogo. Odkąd Litwa wstąpiła do Unii Europejskiej, kurs Lita był związany z Euro. 3,4528 - każdy księgowy, który współpracował z Litwinami zna tę liczbę na pamięć. Właśnie tyle Litów trzeba było zapłacić za 1 Euro, zawsze, każdego dnia. Tak na prawdę Litwini już dawno rozliczali się w unijnej walucie, tylko mieli ją w portfelach pod postacią swojskich Litów.

Powody wysokich cen żywności na Litwie są dwa:
1. VAT
2. Maxima (a także Palink i Rimi).

Zacznijmy od VATu, otóż w odróżnieniu od Polski, Litwa nie stosuje obniżonej stawki podatku VAT na produkty spożywcze. U nas obowiązuje stawka 5% (w niektórych przypadkach 8%), na Litwie aż 21%. Litwini od lat apelują do kolejnych rządów, aby dla produktów spożywczych stosować stawkę obniżoną, jednak póki co kolejni premierzy i ministrowie tylko kiwają głowami, a posłowie mówią, że "faktycznie, coś trzeba z tym zrobić" i tak się ten problem powtarza w mediach przynajmniej od 2009 roku.

Drugi powód... Maxima to największa sieć sklepów spożywczych na Litwie. Do sieci należą super i hipermarkety, a także mniejsze sklepiki (wielkości naszej Żabki). Według danych, do których udało mi się dotrzeć, udział Maximy w rynku wynosi 70%! Z pozostałych 30% większość rynku należy do sklepów należących do grupy Palink i Rimi. Są jeszcze sklepy należące do innych sieci, ale jest ich tak mało, że nawet łażąc godzinami po Wilnie czy Kownie, ciężko je znaleźć. Jeśli kiedyś będziecie mieli okazję być w jakimś litewskim mieście, zwróćcie uwagę, że tam praktycznie nie ma sklepów spożywczych, które nie należałyby do jakiejś sieci. Nie ma takich osiedlowych sklepików, prowadzonych przez "panią Jadzię". Sieci pożarły właściwie cały rynek. Te sieci dyktują ceny. Mamy do czynienia ze zmową cenową, jeśli taki Vytautas nie kupi kiełbasy w Maximie, to kupi w Iki (sklep należący do sieci Palink). Za to taki Jonas jak się obrazi na Iki, pójdzie do Maximy i interes się kręci.

A jeśli dodamy do tego pewną plotkę, zgodnie z którą udziały w sieciach mają ludzie związani z kręgami władzy. Którzy to ludzie władzy mają też podobno udziały w firmach produkujących żywność (podobno, tak mówią Litwini), to można zrozumieć, dlaczego żadnej zagranicznej sieci nie udało się wejść na rynek. Aż dziw bierze jakim cudem szwedzki Rimi się tak dobrze odnalazł nad Niemnem, chociaż ceny tam są jeszcze wyższe niż u pozostałych, więc raczej nie stanowi on żadnej konkurencji. Litwini mogą jedynie modlić się o Lidla, Kaufland czy Biedronkę, ale na razie pozostaje im (jak to ktoś określił na forum portalu Delfi) wydawać w Polsce pieniądze, które zarobili w Irlandii.
Read More

Litwini jednak nie nadeszli z wojskiem

Litwini jednak nie nadeszli z wojskiem
Woleli wsiąść do swoich samochodów i przyjechać do lidla do Suwałk. Ale omawiany wczoraj temat zakupów na portalu Delfi wciąż wywołuje emocje. Nawet nasza Gazeta.pl go poruszyła - na szczęście mam dowód, że ja napisałem o tym pierwszy :). Kiedy się jednak zagłębimy w komentarzach Litwinów, możemy dowiedzieć się bardzo ciekawych, zaskakujących wręcz rzeczy o Polsce, a konkretnie o polskich politykach:
Tłumaczę: "Można odnieść wrażenie, że w Polsce władza pracuje dla ludzi, a na Litwie ludzie pracują dla władzy..."

No czytam i oczom nie wierzę. Sprawdziłem nawet w sieci, czy coś się nie pozmieniało w języku litewskim od czasów, kiedy się go uczyłem. Ale wygląda na to, że wszystko jest jak dawnej: "Lenkija" to wciąż "Polska". Ten człowiek pisze o Polsce.

Potem znalazłem jeszcze lepszy komentarz:
Tłumaczę: "Polskie elity polityczne [że kto? -przyp. tłum.] mają ambicje i rozum, dlatego wykorzystują instrumenty narodowej polityki monetarnej. Zarządzają kursem złotego tak, żeby podnieść konkurencyjność kraju. A polityka litewskich elit - wstąpić, związać się, wprowadzić, ...zadowolić się i... zniknąć - żeby za nic nie być odpowiedzialnym."

Kolejny dzień zastanawiam się skąd u sąsiadów taka dobra opinia o polskich politykach. Ale z drugiej strony mnie też zdarzyło się powiedzieć dobre słowo o zagranicznym polityku, podczas gdy jego rodacy pukali się w czoła. Wygląda na to, że najlepiej żyje się tam, gdzie nas nie ma.
Read More

Idą Litwini!

Idą Litwini!
Jak pewnie wszyscy słyszeliśmy, 1 stycznia  Litwa wprowadziła Euro. Choć nie było ku temu żadnych powodów (bo Lit od dobrych 10 lat był już związany z kursem Euro), żywność, która i tak była już droga, stała się jeszcze droższa. Sami Litwini, którzy często odwiedzali sklepy w Suwałkach, zaczęli robić u nas jeszcze większe zakupy. W związku z tym, na jednym z portali pojawił się artykuł o Litwinach odwiedzających polskie markety i o różnicach w cenach produktów w Polsce i na Litwie. Jak zwykle w takim przypadku, najciekawsze są komentarze. Na przykład ten zaprezentowany we wpisie. Uwaga tłumaczę: "Doleję oliwy do ognia. Średnie wynagrodzenie w Polsce brutto to 3800 zł [na Litwie ok. 2400 zł - przyp. tłum.], jednorazowy zasiłek za zmarłego 4000 złotych [na Litwie ok. 1000 zł - przyp. tłum.]. A ceny... Sami widzicie. Może wypowiedzmy im wojnę i poddajmy się, co? :)))"

Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że zrobiłem tego screena jakieś dziesięć minut po publikacji i już było 18 polubień. Zaczynam się obawiać, że do wieczora litewskie wojsko wkroczy do Suwałk :) Mam tylko nadzieję, że tak jak obiecali poddadzą się zanim dojdą do Białegostoku. 
Read More

Wysypisko po nowemu

Wysypisko po nowemu
Kiedy w 2013 roku zakładałem Wysypisko, postanowiłem, że jego wygląd będzie nawiązywać do mojej głównej i najważniejszej strony - nicpon.eu Jednak jakiś rok temu wygląd strony się zmienił, a wysypisko tak jakoś pozostało, ciemne i do niczego nie podobne. Dopiero niedawno stwierdziłem, że czas na zmiany i zacząłem poszukiwania nowego szablonu. Właściwie cel był jeden - szablon miał być minimalistyczny, najlepiej biały. To, co widzicie jest pierwszym szablonem, który po blisko dwóch tygodniach poszukiwań przypadł mi do gustu. A skoro mi się spodobał, to nie chciałem się dłużej zastanawiać i od razu go załadowałem. Dlatego dziś, bez żadnej zapowiedzi, prezentuję nowe, nieco posprzątane, Wysypisko :)

Read More

Z pamiętnika bibliotekarza. Część 3: Po ciemnej stronie lady

Z pamiętnika bibliotekarza. Część 3: Po ciemnej stronie lady
Większość ludzi na dźwięk słowa "bibliotekarz/bibliotekarka" ma przed oczami starszego faceta w kamizelce i tatusiowych spodniach lub szarą mychę, z kokiem, w spódnicy do kostek i obowiązkowo w grubych okularach. Do tego bibliotekarz musi być niesamowicie nudną osobą i wszystkich tylko ucisza. Cóż, rozczaruję Was. Pracując w biblio miałem możliwość odwiedzenia innych bibliotek, w większości w Polsce, ale udało mi się być  nawet "za granico" (takie wyjazdy szkoleniowe dla bibliotekarzy). I nigdzie nie spotkałem stereotypowego bibliotekarza. Nawet jeśli ktoś początkowo wydawał się odpowiadać takiemu wizerunkowi, to przy bliższym poznaniu okazywało się, że jest interesującym człowiekiem.

Jednak nie jest tak, że biblioteka nie zmienia ludzi, ta praca ma coś takiego w sobie, że kiedy przekroczysz drugą stronę lady, stajesz się innym człowiekiem. Dopada Cię Ciemna Strona Lady. W zdecydowanej większości przypadków ta ciemna strona jest zupełnie łagodna zarówno dla bibliotekarza jak i jego otoczenia. Ot nabiera on tylko trochę dziwnych zwyczajów, a wszystko wokół kojarzy mu się z jego pracą. W moim przypadku bardzo irytujące stało się wpatrywanie w półki z książkami w domach - czy to moim rodzinnym, czy to u znajomych. Nie mogłem znieść faktu, że książki stoją na półkach nieuporządkowane. Ani alfabetycznie, ani tematycznie. Tak bezkarnie! No jak tak można? Zdziwicie się, ale nawet teraz, choć minęło już kilka lat, kiedy odkładam na domową półkę nową książkę, szukam dla niej miejsca zgodnie z klasyfikacją Deweya. I nie daj Boże, żeby wpadła mi w ręce książka z pozaginanymi kartkami - no czy Wy ludzie nie macie zakładek? Albo popisana - horror! Sami się pomażcie długopisem lub markerem!

Inne biblioteczne natręctwo pojawia mi się, gdy tylko wejdę do księgarni - kiedy już dostanę w swe łapy interesującą książkę, nie czytam streszczenia lub recenzji na tylnej stronie okładki, jak robi to większość normalnych ludzi. Zerkam na ISBN (taki numer nadawany każdej książce), rok i miejsce wydania. Po co? A któż to wie, przez kilka lat byłem przyzwyczajony robić to z każdą nową publikacją i tak mi zostało. Czasem na całe życie do głowy wchodzi charakterystyczna terminologia, kiedy do kin wchodził film "Rewers" z Agatą Buzek, byliśmy w pracy przekonani, że to film o bibliotekarzach (zwłaszcza, że aktorka na plakacie wyglądała trochę jak stereotypowa koleżanka po fachu), a tytułowy rewers to ten świstek, na którym składasz zamówienie z magazynu.

Ale są też bardziej przydatne zdolności, które nabywasz w bibliotece i możesz je wykorzystać w codziennym życiu. Ja na przykład nauczyłem się rozumieć machinę urzędniczą. Serio - załatwienie najprostszej rzeczy na uczelni wymagało przygotowania kilku pism, przybicia odpowiednich pieczątek, odpowiedniego umotywowania, biegania po podpisy kolejnych osób - kierownika biblioteki, kierownika instytutu, dziekana, pani z księgowości... I każdy z nich musiał puścić dokument w swój mały obieg urzędniczy. Przy odrobinie szczęścia sprawa po kilku miesiącach została przepchnięta. Po kilku takich spotkaniach z Bardzo Ważnymi Osobami na uczelni żaden ZUS czy Urząd Skarbowy Ci nie jest straszny. Nauczysz się w dodatku rozmawiać z urzędnikami, a nawet zaczynasz im współczuć, że są niewolnikami procedur - tak samo jak Ty kiedyś byłeś niewolnikiem pieczątek i podpisów, drogi były bibliotekarzu z uczelnianej biblioteki. Pamiętaj, że każda sprawa, każdy dokument ma swój bieg i Ty jesteś tylko trybikiem w tym systemie. Tak swoją drogą, czasem jak zaczęliśmy się przyglądać niektórym procedurom, to okazało się, że wiele z nich jest zupełnie niepotrzebnych. Kiedy wspólnymi siłami udało nam się je uprościć, inne biblioteki spojrzały na nas z zazdrością i zdziwione stwierdziły, że "jednak można prościej i łatwiej". Choć muszę uczciwie przyznać, że byli i tacy bibliotekarze, którzy byli skłonni nazwać nasze poczynania herezją i świętokradztwem.

Kolejny, przydatny przynajmniej dla mnie, nawyk biblioteczny to rozpoznawanie książek po kroju czcionki. Po co to? Ano zajmuję się trochę tłumaczeniami, pewnego razu dostałem zlecenie przetłumaczenia na polski kilku skserowanych stron z jakiejś książki. Problem polegał na tym, że tekst był bardzo specyficzny, odnosił się do szerszego kontekstu, a ja nie za bardzo go znałem i nie byłem pewien czy właściwie oddam to, co autor miał na myśli. Żebym chociaż wiedział jaka to książka, kiedy była wydana, zleceniodawca nie odbierał telefonu, a termin wykonania tłumaczenia zbliżał się nieubłaganie. Na szczęście w głowie zostało mi coś z tysięcy zakatalogowanych książek - nie będę Wam ściemniać, że rozpoznałem tytuł po fragmencie tekstu. Aż tak to mnie nie poraziło. Ale zapamiętałem, że ten charakterystyczny krój czcionki łacińskiej był używany przez drukarnie w Związku Radzieckim w latach 60-tych XX wieku. Wiedząc jakim kryterium kierują się bibliotekarze podczas katalogowania, wiedząc kiedy wydano książkę, po kilkudziesięciu minutach miałem ściągnięte streszczenie i poznałem dokładniejszy kontekst tłumaczonego fragmentu.

Inną, bardzo cenną zdolnością bibliotekarza jest umiejętność rozmów z trudnym klientem. Tę właśnie umiejętność ująłem jako moja mocna strona, gdy starałem się o nową pracę. Kiedy osoba rekrutująca zapytała się mnie jakim cudem nauczyłem się tego w bibliotece, odpowiedziałem: "Studiowała pani, prawda? Czy umiałaby pani przekonać dziekana do zapłacenia 5 zł kary? Nie? A ja przekonałem i to niejednego." Podziałało, bo dostałem tę robotę :)

Ciemna strona lady pochłania i zmienia człowieka, tylko od Ciebie zależy jak daleko się w tym posuniesz. I choć może minąć wiele lat od kiedy opuścisz magazyny, to wiedz, że coś z bibliotekarskich zboczeń zawodowych u Ciebie zostanie. Bo z biblioteką jest tak, że Ty ją możesz zostawić, ale ona Ciebie już nie opuści tak łatwo.
Read More

Wiadomości po nowemu

Wiadomości po nowemu
1 stycznia przeczytałem gdzieś tam, że Wiadomości mają się zaprezentować z nową czołówką. Taką, która będzie "och", "ach" i "trzyde". Jako, że i tak chciałem obejrzeć jakieś informacje, włączyłem tv i o 19.30 moim oczom ukazał się animowany lot nad Polską - Gdańsk, jakieś miasto, które potem okazało się być Krakowem i Warszawa (tzn. kilka domów położonych wokół Pałacu Kultury). Pomijam już kwestię plagiatu, podnoszoną od 2 stycznia w sieci. Chociaż jak dla mnie czołówka polska jest kopią brytyjskiej, ale niech się w tej kwestii wypowiedzą specjaliści. Ja jestem zwyczajnym telewidzem. Szczerze mówiąc zawiodłem się. Miało być tak światowo, tak zagranicznie, a wyszła animacja godna niesławnego smoka z ekranizacji "Wiedźmina". Taki banalny filmik. Gdzie zabrakło pomysłu (lub wiedzy), dodano chmury i tak sobie kamera lata nad Polską.

Swoją drogą, dlaczego tylko Gdańsk, Kraków i Warszawa (to stolica, więc rozumiem). A gdzie Poznań? Co z Wrocławiem? Dlaczego nie znalazło się miejsce dla Sosnowca i Radomia? W poprzedniej czołówce Wiadomości pokazywały obrazek na żywo z jakiegoś miejsca w kraju, za każdym razem z innego. Szkoda, że nie wykorzystano tego pomysłu i nie zrobiono kilku czołówek z różnymi miastami. Na przykład w jednej z nich lot kamery zaczynałby się nad poznańskim Franowem, potem kamera wleciałaby w tunel szybkiego tramwaju, wyskoczyła nad Jana Pawła II, przeleciała Śródką nad Ostrów Tumski i zatoczyła koło nad rynkiem. Na koniec ratusz, koziołki i zegar z 19.30. Kolejnego dnia Wrocław... Taki pomysł mógłby jeszcze się obronić. A tak wyszło banalnie i niesamowicie podobnie do "News at Ten".

Ale ja w sumie nie o tym chciałem pisać. Rozśmieszył mnie do łez komentarz szefostwa "Wiadomości" i TVP. Otóż zapowiadano, że tą nową czołówką, "Wiadomości wejdą szturmem do światowej pierwszej ligi". Otóż, drodzy moi redaktorzy z Woronicza... do pierwszej ligi nie wchodzi się kolorową animacją. Do pierwszej ligi wchodzi się rzetelnie przedstawiając informacje. Pokazując wydarzenia takimi, jakimi są. Pierwsza liga, to wóz transmisyjny w centrum zdarzenia, komentarze ekspertów (przedstawiających obie strony sprawy - bo zawsze jest druga strona medalu). Jeśli chcecie być w pierwszej lidze, to odbudujcie redakcję zagraniczną, zatrudnijcie więcej korespondentów i przekazujcie aktualne informacje, a nie 2 dni po Faktach TVN czy tydzień po tym jak pojawiły się w Internecie. Jeśli to zostanie spełnione, to faktycznie będziemy mogli mówić o poziomie "Wiadomości". Może jeszcze nie światowym, ale na pewno jakimś porządnym.
Read More