I jeszcze jeden wpis o Litwinach

Przez ostatnie dwa dni żartowaliśmy na blogu z litewskich komentarzy, według których Polska to kraj mlekiem i miodem płynący, a nasz rząd jest po prostu wspaniały. Teraz czas wyjaśnić na poważnie, dlaczego Litwini masowo robią zakupy w Suwałkach. Powód jest jasny - na Litwie jest drogo. Czy winne jest temu Euro? Nie zupełnie, oczywiście wprowadzenie Euro 1 stycznia stało się powodem do podniesienia cen przez producentów, czy sprzedawców, ale i bez tego na Litwie było drogo. Odkąd Litwa wstąpiła do Unii Europejskiej, kurs Lita był związany z Euro. 3,4528 - każdy księgowy, który współpracował z Litwinami zna tę liczbę na pamięć. Właśnie tyle Litów trzeba było zapłacić za 1 Euro, zawsze, każdego dnia. Tak na prawdę Litwini już dawno rozliczali się w unijnej walucie, tylko mieli ją w portfelach pod postacią swojskich Litów.

Powody wysokich cen żywności na Litwie są dwa:
1. VAT
2. Maxima (a także Palink i Rimi).

Zacznijmy od VATu, otóż w odróżnieniu od Polski, Litwa nie stosuje obniżonej stawki podatku VAT na produkty spożywcze. U nas obowiązuje stawka 5% (w niektórych przypadkach 8%), na Litwie aż 21%. Litwini od lat apelują do kolejnych rządów, aby dla produktów spożywczych stosować stawkę obniżoną, jednak póki co kolejni premierzy i ministrowie tylko kiwają głowami, a posłowie mówią, że "faktycznie, coś trzeba z tym zrobić" i tak się ten problem powtarza w mediach przynajmniej od 2009 roku.

Drugi powód... Maxima to największa sieć sklepów spożywczych na Litwie. Do sieci należą super i hipermarkety, a także mniejsze sklepiki (wielkości naszej Żabki). Według danych, do których udało mi się dotrzeć, udział Maximy w rynku wynosi 70%! Z pozostałych 30% większość rynku należy do sklepów należących do grupy Palink i Rimi. Są jeszcze sklepy należące do innych sieci, ale jest ich tak mało, że nawet łażąc godzinami po Wilnie czy Kownie, ciężko je znaleźć. Jeśli kiedyś będziecie mieli okazję być w jakimś litewskim mieście, zwróćcie uwagę, że tam praktycznie nie ma sklepów spożywczych, które nie należałyby do jakiejś sieci. Nie ma takich osiedlowych sklepików, prowadzonych przez "panią Jadzię". Sieci pożarły właściwie cały rynek. Te sieci dyktują ceny. Mamy do czynienia ze zmową cenową, jeśli taki Vytautas nie kupi kiełbasy w Maximie, to kupi w Iki (sklep należący do sieci Palink). Za to taki Jonas jak się obrazi na Iki, pójdzie do Maximy i interes się kręci.

A jeśli dodamy do tego pewną plotkę, zgodnie z którą udziały w sieciach mają ludzie związani z kręgami władzy. Którzy to ludzie władzy mają też podobno udziały w firmach produkujących żywność (podobno, tak mówią Litwini), to można zrozumieć, dlaczego żadnej zagranicznej sieci nie udało się wejść na rynek. Aż dziw bierze jakim cudem szwedzki Rimi się tak dobrze odnalazł nad Niemnem, chociaż ceny tam są jeszcze wyższe niż u pozostałych, więc raczej nie stanowi on żadnej konkurencji. Litwini mogą jedynie modlić się o Lidla, Kaufland czy Biedronkę, ale na razie pozostaje im (jak to ktoś określił na forum portalu Delfi) wydawać w Polsce pieniądze, które zarobili w Irlandii.