Jacek Komuda "Ostatni honorowy"

Szermierka jakoś nigdy nie leżała w kręgu moich zainteresowań. Nie było jej nawet w pobliżu tego kręgu. Oprócz filmowego pojedynku Wołodyjowskiego z Bohunem, widzianego dawno temu w kinie, nie bardzo mogę sobie przypomnieć kiedy ostatnio widziałem dwóch facetów naparzających się szablami. Dlatego przyznaję, że "Ostatniego honorowego" wziąłem z półki ze względu na nazwisko autora. Czytałem już co nieco Komudy, więc pomyślałem, że książka może być ciekawa. Kiedy zapoznałem się z opisem, byłem pewien, że może być ciekawie - akcja toczy się u schyłku PRLu. Może być nieźle.

Nie zawiodłem się, jednym tchem przeczytałem fascynującą opowieść o Kubie - młodym szermierzu, który walcząc w barwach warszawskiej Legii po raz kolejny zostaje skrzywdzony przez stronniczego sędziego (wiecie, towarzysze z ZSRR powinni wygrywać każdy pojedynek). Kuba ma dość i postanawia brać udział w Tjoście - nielegalnym pojedynku na prawdziwe szable, rozgrywanym na Zachodzie ku uciesze znudzonych życiem bogaczy. W ten sposób Kuba wplątuje się w intrygę, która sięga jeszcze dwudziestolecia międzywojennego.

Komuda po raz kolejny mnie nie zawiódł, napisał książkę, która wciąga do tego stopnia, że wszystkie inne sprawy odchodzą na plan dalszy. Nic to, że na zegarze północ, a na drugi dzień trzeba było iść do pracy. Trzeba czytać dalej, bo chociaż już na samym początku wydaje nam się, że wiemy jak się skończy ta historia, to jednak... A, przekonajcie się sami :)

Warto tylko dodać, że autor zadbał o to, by braki w wiedzy z zakresu szermierki nie przeszkadzały czytelnikowi. Co sprawiło, że tym chętniej sięgnąłem po inne dzieła tego autora, ale o tym będzie innym razem.