Gringo wśród dzikich plemion

Recenzja została przeniesiona z działu Recenzownia na nicpon.eu

Każdy wie kim jest Wojciech Cejrowski - osoba, którą ciężko opisać jednym zdaniem. Przez jednych uwielbiany, przez innych nienawidzony. Na pewno można powiedzieć o nim trzy rzeczy: nikt nie przechodzi obok niego obojętnie; jest konsekwentny w głoszeniu swoich poglądów; potrafi świetnie opowiadać o swoich podróżach. Nawet jeśli ktoś nie zgadza się z nim w kwestiach światopoglądowych, to i tak jest duże prawdopodobieństwo, że zostanie fanem jego książek podróżniczych. 

I właśnie o Cejrowskiego - podróżnika mi chodzi. Gringo to już druga jego książka którą przeczytałem i po raz kolejny zetknąłem się z nim w podobnych okolicznościach: gorący letni dzień, nudy i... A czemu nie? Wojciech Cejrowski niewątpliwie posiada talent do opowiadania, a ma co opowiadać. Czasem aż się zastanawiałem, czy to wszystko na prawdę mu się przydarzyło. Ale swoją drogą, nawet jeśli trochę ubarwia, to i tak warto poczytać o tym jak przekraczał granicę na podstawie książeczki ubezpieczeniowej, czy jak udawał wysłannika rządu Polskiego, by wyrwać się z rąk wyjątkowo niegościnnego plemienia. Jego opowieści okraszone są licznymi dygresjami, czy przekomarzaniem się z tłumaczką, a to sprawia, że wydaje się, że słuchamy czyjejś opowieści, ciekawej, zabawnej i zmuszającej do zastanowienia się nad planami na kolejne lato. I nawet jeśli nie wszystko, co napisał wydarzyło się na prawdę, to i tak warto poświęcić czas na lekturę, bo Gringo się nie czyta - tą książkę się pochłania.

A na koniec człowiek siedzi i zaczyna się myśleć, dlaczego by właściwie nie sprzedać lodówki i samemu nie wyruszyć na wyprawę w dzicz.