Pewnego dnia dostałem w prezencie piwo. Bo muszę ja Wam powiedzieć, że prezenty piwne lubię bardzo, ale to bardzo. Kto mnie zna bliżej ten wie, że najbardziej się cieszę z flaszki - a w środku piwo, albo whisky.
Już sama butelka mnie zachwyciła - oryginalny kształt, elegancka etykietka, przedstawiająca szarżę bengalskich jeźdźców. Oto wpadł mi w ręce Bengal Lancer - jak głosi napis: najprawdziwsze Indian Pale Ale.
No to otwieramy butelkę: psssst, zapach niemal niewyczuwalny. Ok, nalewam. Po przelaniu czuć piwo, jakby owocowe. Bardzo, ale to bardzo delikatne. Czas na łyk. Pierwsze wrażenie to piwo z nutą owocową. Jednak po chwili przechodzi ona w goryczkę, dość mocną, ale znośną. Wiecie, są takie piwa, które aż wykręcają. Bengal Lancer nie wykręca, ale goryczka zostaje w ustach przez dobrych kilka minut. Po kolejnych łykach kubki smakowe już się przyzwyczajają.
Co do walorów wizualnych, to piana szybko opada i przez cały czas picia pozostaje w formie cienkiej obrączki. Kolor zaś jest piękny - bursztynowy, wpadający nawet w czerwień. Piwo jest nieco mętne, średnio gazowane.
Ogólna ocena to 4+
Pewnie jeszcze nie raz po nie sięgnę.
2006-2017 by Nicpon. Obsługiwane przez usługę Blogger.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)