Kraków 2022 ma sens

Kiedy już stało się jasne, że nasi olimpijczycy przywiozą z Soczi najwięcej zimowych medali w historii polskiego sportu, w kraju podniosły się głosy o konieczności budowy profesjonalnych obiektów. W pierwszej kolejności mówiono o torze dla panczenistów. Potem wspomniano o torze saneczkarskim/bobslejowym. Następnie przypomniano sobie, że kiepsko u nas z lodowiskiem dla hokeistów i tak dalej...

Politycy oczywiście obiecują, że zajmą się tą sprawą, bo to nie fair, że nasz złoty strażak jeździ trenować za granicę. Dla wszystkich budowa nowych obiektów stała się sprawą priorytetową. Tyle, że ogień olimpijski już zgasł. Teraz zacznie się zapominanie o wcześniejszych deklaracjach. Chyba, że... zorganizujemy zimowe igrzyska w 2022.

Właściwie mamy spore szanse: Szwedzi się wycofali, Norwegowie chcą zrezygnować, pozostaje Pekin, który niedawno gościł igrzyska letnie, Kazachstan i Ukraina, których szanse są jednak nikłe. Problem w tym, że na sam dźwięk słów "olimpiada w Polsce" lub "Kraków 2022" wiele osób dostaje alergii. Krzyczą, że to jest nie do osiągnięcia, że nas nie stać, że się nie uda. Tak samo krzyczęli, gdy ogłoszono, że staramy się o Euro 2012. Przez 6 lat przygotowań i budowy stadionów, dziennikarze prześcigali się ze straszeniem jaki wielki wstyd nas czeka. Jaka wielka klapa się szykuje. A tymczasem zdążyliśmy z budową wszystkich stadionów, nawet autostrada niespodziewanie dobiegła do Warszawy. Kibice dobrze wspominają mistrzostwa, a mieszkańcy czterech polskich miast z uśmiechem na ustach wspominają czerwiec 2012 roku. Można? Ano można. Aż dziwne, że dziś na samą propozycję organizacji igrzysk odzywają się te stare strachy.

Nie ma innej możliwości na zbudowanie tylu profesjonalnych obiektów jak tylko organizacja igrzysk olimpijskich. Bez tego bata wiszącego nad głową, wszystko się rozsypie. Okaże się, że fundusze trzeba przesunąć na inny cel. Przełożą termin oddania obiektów na kolejny rok, kolejną dekadę i skończy się jak z rozbudową stadionu w Chorzowie, który miał być gotowy na rok 2012. Jedynie deadline w postaci organizacji igrzysk może sprawić, że nasi sportowcy nie będą płacić setek (tysięcy) euro za wynajem obiektów w Niemczech czy Czechach, tylko będą korzystać z naszych, tu w Polsce. A przy okazji będzie możliwość innych inwestycji. Może wreszcie Zakopianka nie będzie synonimem koszmaru polskiego kierowcy?

Czy nas stać? Jeżeli zrobimy wszystko z głową, to będzie nas stać. Nie porównujmy się z Soczi - Putin pompował miliardy w propagandę. My nie musimy przekonywać świata, że nie jesteśmy już totalitarnym państwem. My po prostu możemy się pokazać jako fajni ludzie. Blisko połowę funduszy do organizacji dokłada MKOl, sporo można pozyskać od sponsorów. Wystarczy, że zrobimy to z głową, a nie dość, że przez dwa tygodnie będziemy na oczach całego świata, to jeszcze zostaną nam obiekty - lodowiska, trasy narciarskie, drogi. Tu już politycy nie będą mogli się wymigać, to znów stanie się sprawą honoru całego narodu.

Z Euro 2012 popełniliśmy tylko jeden błąd - zbudowaliśmy obiekty, ale nie ma się kto na nich pokazać. Jednak w zimowych sportach coś drgnęło - mamy świetnych skoczków, mamy rewelacyjnych łyżwiarzy, mamy narciarzy, chcących iść w ślady Wielkiej Justyny. Nie da się inaczej zbudować bazy sportów zimowych, ale damy radę, trzeba tylko trochę optymizmu.