Teczką go!

Oho, znów okładają się teczkami. Znów przez długi, długi czas rozwój, przyszłość, gospodarka staną się nieważne, bo cały kraj będzie się taplać w przeszłości i tym, co już dawno powinno być jedynie rozdziałem w podręczniku historii. W najnowszej kampanii teczkowej, jako pierwszy obrano cel grubego kalibru, ale coś mi mówi, że na Wałęsie ta zabawa się nie skończy. Jeszcze niejedna teczka wyskoczy, jeszcze niejeden będzie się tłumaczył. Tylko, czy to wszystko ma sens?

Nie mnie oceniać prawdziwość odnalezionych materiałów na temat Lecha Wałęsy (i nie tylko do jego teczki odnosić się będzie ten tekst). Zacznijmy od tego, że brakuje mi do tego kompetencji, nie jestem historykiem, nie znam się na stwierdzaniu autentyczności dokumentów. Nie znam osobiście prezydenta Wałęsy, nie widziałem tych dokumentów i co najważniejsze... urodziłem się tak późno, że z PRLu to ja pamiętam kolejki przed sklepami i Smerfy na dobranoc. Własne zdanie mogę sobie wyrobić na podstawie artykułów z prasy i moja opinia będzie zależeć od tego czy bardziej przekonująca wyda mi się niezależna.pl, czy też natemat.pl Mogę też dać sobie spokój z medialną propagandą i oprzeć się na wspomnieniach tych, którzy te czasy pamiętają aż za dobrze.

Każda rodzina jest skarbnicą wiedzy historycznej, każda polska rodzina przeżyła bardzo wiele w ciągu ostatnich stu lat. Moja rodzina ma to do siebie, że uwielbia opowiadać jak to kiedyś było. Jesteśmy gadułami, ale lubimy też słuchać. W ten sposób poznałem najnowszą historię Polski z perspektywy zwykłych, szarych ludzi. Historię pisaną nie patetycznym tonem, lecz losy normalnych ludzi, którzy często nie wiedzieli co przyniesie kolejny dzień, a co tu dopiero mówić o perspektywie kilkudziesięciu lat.

Jedna z tych opowieści dotyczy mojej krewnej, którą pewnego dnia zabrano na przesłuchanie do SB. Zarzut był w sumie idiotyczny, jakiś donos napisany przez zazdrosnego kolegę z pracy. Jednak z jakiegoś, znanego tylko bezpiece powodu, postanowiono potraktować go poważnie. Jak wyglądało przesłuchanie - tego nie wiem. Pomimo mojej dociekliwości nie chciała podać szczegółów, ważne, że esbecy po kilkunastu godzinach postanowili ją wypuścić. W pamięć zapadło mi takie zdanie: "To było straszne miejsce. Nie dziwię się tym, którzy dali się złamać. Po godzinach tam spędzonych, byłam gotowa podpisać każdy papier, byle tylko wrócić do domu." Przyznam, że zrobiłem wielkie oczy. Jak to podpisać? Co podpisać? Zauważyła to, powiedziała tak: "Dzieciaku, co Ty możesz wiedzieć o bezpiece i przesłuchaniach? Jesteś szczęściarzem, bo nie wiesz jak to jest, kiedy przesłuchuje Cię dwóch drani, a Ty wiesz, że w domu czeka na Ciebie małe dziecko. Nie oceniaj, dopóki sam czegoś takiego nie przeżyjesz." Czy podpisała? Nie, bezpieka dała sobie z nią spokój, choć po latach dowiedziała się, że od czasu do czasu ją "sprawdzali", tak dla pewności. Ale to doświadczenie wpłynęło na jej postrzeganie medialnych rewelacji, w stylu tych obecnych. Zaś rodzinna opowieść sprawiła, że i ja - dzieciak urodzony w 1983 nie wyrywam się z oskarżeniami.

Żyjemy sobie w bezpiecznych czasach, chyba najbezpieczniejszych i najlepszych od kilkudziesięciu (a może nawet kilkuset) lat. Skąd możemy wiedzieć co czuli nasi rówieśnicy 30 lub 40 lat temu? A czy jesteśmy pewni jak sami byśmy się zachowali będąc na ich miejscu? Czy w obliczu odwróconego taboretu, ścieżki zdrowia, gróźb pod adresem najbliższych byłbym taki mądry i zachował się bohatersko? Szczerze, nie jestem tego pewien. Pewien jestem tylko tego, że każdy mógł popełnić błąd, bardziej lub mniej świadomie. A jeśli faktycznie go popełnił, to warto popatrzeć na niego z perspektywy całego życia, a nie jednego wycinku. I czy właśnie nie tego nas uczą w szkole czy w kościele? Czy Kmicic był zdrajcą, czy obrońcą Jasnej Góry? Czy Paweł z Tarsu jest wielkim chrześcijańskim świętym, czy mordercą chrześcijan?