Ja, humanista

Gdzieś przez szum medialny przedarła się wiadomość, że do strajkujących górników i rolników chcą dołączyć humaniści, co wywołało ogólną wesołość. Rozbawiło to i mnie, pewnie dlatego, że sam JEZDEM HUMANISTOM.

Zacznijmy może od określenia kto jest tym humanistą. Utarło się, że humanista to ten, kto nie potrafi liczyć, może jeszcze poda ile to jest 2+2, ale jakby obok dopisać x2 to już się pogubi. Moi drodzy, ktoś taki to nie jest humanista. Ktoś taki to zwykły głąb matematyczny. Ewentualnie leń, któremu nie chce się uczyć. Oczywiście, humanista woli czytać książki, zgłębiać tajniki historii (niektórzy nawet filozofii) niż liczyć zadania z matmy, ale nie powinien mieć problemu z wypełnieniem własnego formularza PIT, czy ustaleniem która lokata będzie dla niego korzystniejsza. Nie musi kochać liczb, ale nie mogą go one przerażać. Ktoś, kto nie rozumie liczb, tak na prawdę nie rozumie też słowa pisanego, więc co z niego za humanista?

Błędne określanie głąbów humanistami wzięło się chyba stąd, że jeszcze w szkole nauczyciele dzielili uczniów na umysły ścisłe i humanistyczne. A przecież są jeszcze inne grupy - głąby, lenie... Każdy, komu nie chciało się uczyć matmy, mówił "bo ja jestem humanistą". Nieważne, że ten "humanista" dostaje wysokiej temperatury jak ma przeczytać na raz więcej niż 50 stron. On jest humanistą, bo nie umie liczyć. I tak się potem kulali humaniści przez całe liceum, kiedy dostawali pałę z matmy, to nie zastanawiali się nad tym dlaczego, tylko kwitowali sakramentalnym "bo ja jestem humanistą". Konsekwentnie odrzucali wszystko co wiąże się z matematyką, szli na filologię, socjologię, filmoznawstwo i wciąż unikali cyferek. Część z nich nie zauważała nawet ogłoszeń o pracę, jeśli w wymaganiach pojawiała się znajomość excela, bo to już śmierdziało matmą. A potem podniósł się płacz i zostało podawanie frytek w Mc Donald's.

Przyznaję, że sam byłem niewiele lepszy. Co prawda na świadectwie maturalnym miałem z matmy tak zwaną "mocną tróję". Jeśli chodzi o "królową nauk" to nie przypominam sobie, żebym miał kiedykolwiek zagrożenie na koniec roku, nie raz dostało się jedynkę, ale bywały i czwórki. Mimo tych niezwykłych osiągnięć matematycznych na tle mojej klasy, cieszyłem się jak głupi, że moje pokolenie uniknęło obowiązkowej matematyki na maturze, choć dzisiaj uważam, że jest konieczna. Cóż, pewnie bym klął, ale zacisnęłoby się zęby i liczyło zadania maturalne. Teraz poszedłbym nawet krok dalej - na filologii męczyli nas zajęciami z filozofii, bo taka przydatna i inteligent powinien ją znać. A ja bym zmienił program i wrzucił obowiązkową matematykę na pierwszym semestrze studiów. Każdych studiów. Od polonistyki po medycynę, studenci powinni mieć styczność z matmą. Bo potem okazuje się, że inteligencja z mgr przed nazwiskiem wie wszystko o literaturze w romantyzmie, ale da się wrobić w kredyt, którego nie da się spłacić, bo nie umie policzyć kosztów. Z resztą po osobie mającej wyższe wykształcenie powinno się wymagać aby miała jakieś szersze pojęcie o świecie, a nie tylko "jestem humanistą, więc nie umiem liczyć". Nawiasem mówiąc to działa także w drugą stronę, nie zapomnę jak koleżanka w pracy (umysł ścisły, jedno spojrzenie na rząd liczb i już wie co nie gra) pytała się gdzie leży Algieria i czy jest w Unii Europejskiej.

Prawdziwy humanista nie ma zamiaru protestować, krzyczeć jak mu źle, a rynek pracy go nie chce. Prawdziwy humanista wybierając studia zastanawia się chociaż przez chwilę czy ten kierunek coś mu da. A jeśli wybiera na przykład taką filologię, to myśli o tym co jeszcze będzie mu potrzebne aby dostać pracę. Często się okazuje, że musi iść na podyplomówkę, przerażony matematyką decyduje się na przykład na rachunkowość i odkrywa, że nikt mu nie wbija do głowy całek, różniczek i innych niezrozumiałych pojęć. Ta matma wymaga myślenia, trzeba się jej uczyć, ale da się ogarnąć. A potem nawet się okazuje, że taka rachunkowość jest właściwie nauką humanistyczną, bo chociaż opiera się na matematyce i 2+2 musi się równać 4, to kiedy już obliczysz, musisz się zastanowić gdzie to 4 zaksięgować i jakie wywoła to skutki dla Twojego przedsiębiorstwa.

Niech nikt mi nie mówi, że humanista (taki prawdziwy) nie znajdzie pracy. Oczywiście, szukając pracy trzeba mieć także szczęście, ale sam jestem przykładem humanisty, który się ogarnął i nie miał złudzeń, że "jakoś to będzie", tylko wziął za siebie. Przeanalizowałem swoje możliwości na rynku pracy i doszedłem do wniosku, że oczywiście znajomość rzadkiego języka jest atutem, ale może nie wystarczyć i trzeba będzie zaprzyjaźnić się z cyferkami. Fakt, miałem szczęście, bo niełatwo jest znaleźć pracę i być z niej w miarę zadowolonym. Jednak poza mną w szeroko pojętych finansach pracuje cała masa humanistów i jakoś sobie radzimy wszyscy z liczeniem, nawet VAT obliczamy. Nie twierdzę, że to jest recepta na sukces, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Trzeba pomyśleć, przysiąść nad tym co nie idzie i starać się. Tyle, że znacznie łatwiej jest protestować i krzyczeć, że jest źle, a nam się należy.

1 komentarze

8 lutego 2015 16:13

Popieram. Łatwiej za niepowodzenia oskarżać wszystkich dookoła, tylko nie siebie. Tak samo jak z tymi wszystkimi dysleksjami i dysortografiami. Wynajduje się milion powodów, żeby tylko się nie przyznać, że jest się leniem. Też uważam się za humanistę, a mimo to nie boję się matematyki. Jak mi coś w szkole nie szło, to po prostu poświęcałem temu więcej czasu.

Reply
avatar